Jeff Lemire to człowiek-orkiestra,
który potrafi się odnaleźć w praktycznie każdej konwencji. Oczywiście ma w
swoim dorobku kilka moim zdaniem nie do końca trafionych projektów, to jednak i
tak jego portfolio robi ogromne wrażenie. Science-fiction? Mamy ”Descendera”. Superhero? ”Czarny Młot”.
Postapokalipsa? Sięgnijcie po ”Łasucha”. A może coś obyczajowego z nutką
szaleństwa? Polecam zatem ”Opowieści z Hrabstwa Essex”, ”Podwodnego Spawacza” i
oczywiście wydawany w naszym kraju przez Non Stop Comics ”Royal City”. Ten ostatni, chociaż nie odkrywa na nowo Ameryki, nie
rzuca całkowicie na kolana i z pewnością nie definiuje na nowo słowa ”komiks”,
jest z wielu powodów godny polecenia. I o tym właśnie nieco więcej w dalszej
części tekstu.
W pierwszym tomie serii poznaliśmy
rodzinę Pike’ów, której znaczna część nierozerwalnie zrośnięta jest z
miasteczkiem Royal City. Poznając kolejnych jej członków, Jeff Lemire w mocno
niekonwencjonalny sposób pokazał nam także najmłodszego z rodu, nieżyjącego już
Tommy’ego. Druga odsłona cyklu przenosi nas w czasie do roku 1993, gdy
Pike’owie, tu jeszcze w komplecie, prowadzą pełne zwyczajnych problemów i trosk
życie. Nie wiedzą, że dla samotnego i zmagającego się z depresją Tommy’ego są
to już ostatnie dni życia. Co dokładnie doprowadziło do tragedii, która na
długie lata totalnie rozbiła rodzinę?
Jeśli kojarzycie moją opinię
dotyczącą pierwszego tomu (jeśli nie, to kliknijcie TUTAJ), to pamiętacie iż
bardzo wysoko oceniłem początkowy rozdział autorskiego projektu Jeffa Lemire’a.
dziś chciałbym swoją opinię podtrzymać, lecz zarazem wolałbym uniknąć jakiegoś
mocnego powtarzania własnych słów z poprzedniego tekstu. Dlatego skupię się
nieco mocniej na samym twórcy, niż jego dziele, które jednak cały czas służyć
będzie mi za przykład.
Zarówno ”Sonic Youth”, jak i cały cykl ”Royal
City”, który zdążyłem poznać w oryginale zanim zapowiedziało go wydawnictwo
Non Stop Comics, to klisza. Zazwyczaj takie określenie jakiegoś dzieła nie
oznacza nic dobrego, lecz tutaj mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją.
Jeff Lemire bowiem, zresztą bardzo podobnie jak w przypadku wspomnianego przed
chwilą ”Czarnego Młota”, świadomie i z rozmysłem bierze bodaj wszystkie
najbardziej typowe zagrywki z danego gatunku, by potem zaskoczyć czytelnika
tym, z jaką świeżością można ich użyć. W efekcie ”Royal City” jest takim tytułem, który czyta się z wypiekami na
twarzy, chociaż ten mały, cichy głosik z tyłu głowy cały czas bezbłędnie niemal
podpowiada to, co wydarzy się za chwilę. Z takim sillem trzeba się urodzić.
Jeff Lemire to jeden z naprawdę niewielkiej grupy twórców, którzy potrafią w
taki sposób ”ubrać” rzeczy nam dobrze znane. Chłopak z depresją, łobuz i
zawadiaka, niechciana ciąża, problemy małżeńskie, brak pomysłu na własne życie
– wszystko to znajdziemy na łamach ”Sonic
Youth”, wszystko to zresztą widzieliśmy niejednokrotnie na łamach
najróżniejszych dzieł kultury. I mimo to znów zadziałało.
Lemire bardzo fajnie pogłębił tu
przedstawione w poprzednim tomie postacie. Sam Tommy, który tym razem jest
zdecydowanie wysunięty na pierwszy plan, to chłopak z którym wiele osób może
się w jakimś stopniu utożsamić i podobnie jak ja – mocno kibicować mu w
tworzeniu listy dziesięciu najlepszych albumów wszechczasów. Muzyka zresztą
jest bardzo mocno obecna na stronach drugiego tomu ”Royal City” i przy tym wykorzystana niezbyt nachalnie oraz
pomysłowo.
W komiksie jest wykorzystanych także
kilka innych sztuczek, które bardzo mocno przypadły mi do gustu, na czele z
kadrami, które wyglądają jak strony z notatnika młodego Tommy’ego. Jeff Lemire
przyzwyczaił mnie już do tego, że w rysowanych przez siebie komiksach bardzo
często potrafi zagrać niespodziewaną kartą – pewna strona z wydanego u nas
niedawno ”Podwodnego Spawacza” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Tak jest i w ”Royal City”, co jak widać bardzo mocno
doceniam. Rozumiem jednak, że mocno specyficzna kreska tego twórcy może
wywoływać mieszane uczucia – nie jest to typowy mainstream, co dla osób
wychowanych na amerykańskim superhero bywa nieraz zaporą nie do przejścia. Ja akurat
Lemire’a bardzo doceniam także jako artystę i cieszę się z tego, że nieustannie
się on w swoim fachu rozwija. ”Royal
City” jest dla mnie o dwa poziomy lepsze od ”Łasucha” czy ”Opowieści z
Hrabstwa Essex” i stoi w jednym szeregu z ”Podwodnym Spawaczem”. Bardzo podoba
mi się spokojne i… jakby to ująć… ”odpowiednie” wykorzystanie wypłowiałej nieco
palety barw – brak tu żywych, jaskrawych kolorów, co odpowiednio wpisało się w
małomiasteczkowy klimat komiksu i wyszło komiksowi mocno na plus.
Tom zawiera galerię okładek
wariantowych i są to niestety jedyne dodatki, jakie znajdziemy w komiksie
opublikowanym przez Non Stop Comics. Jakość edytorska jak zwykle stoi na
satysfakcjonującym poziomie, a całość możemy otrzymać w mocno zachęcającej
cenie okładkowej wynoszącej 44 złotych. Pokręcę nosem, a jakże, jedynie na
okładkę wykonaną z takiego ”gumiastego” papieru, który pewnie ma jakąś swoją
nazwę, której nie znam. To jest ten typ materiału, który brudzi się z
prędkością światła i nie znoszę go tak mocno, jak Gargamel Smerfów.
Za nami dwie trzecie całości ”Royal City”. Jeśli jedynka Was nie
przekonała, dwójka zapewne też tego nie zrobi. Jeśli faktycznie nie spodobał
się Wam ten komiks, to ja mam tylko jedno pytanie: co z Wami nie tak? ;) Ja
polecam całkowicie, wysyłam lajka, serduszko, polubienie, suba, a i ćwierknąłbym,
gdybym miał z czego.
---------------------------------------------------------------
"Royal City #2" do kupienia w sklepie Non Stop Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz