piątek, 5 kwietnia 2019

Royal City #2: Sonic Youth (Jeff Lemire)

Jeff Lemire to człowiek-orkiestra, który potrafi się odnaleźć w praktycznie każdej konwencji. Oczywiście ma w swoim dorobku kilka moim zdaniem nie do końca trafionych projektów, to jednak i tak jego portfolio robi ogromne wrażenie. Science-fiction? Mamy ”Descendera”. Superhero? ”Czarny Młot”. Postapokalipsa? Sięgnijcie po ”Łasucha”. A może coś obyczajowego z nutką szaleństwa? Polecam zatem ”Opowieści z Hrabstwa Essex”, ”Podwodnego Spawacza” i oczywiście wydawany w naszym kraju przez Non Stop Comics ”Royal City”. Ten ostatni, chociaż nie odkrywa na nowo Ameryki, nie rzuca całkowicie na kolana i z pewnością nie definiuje na nowo słowa ”komiks”, jest z wielu powodów godny polecenia. I o tym właśnie nieco więcej w dalszej części tekstu.

W pierwszym tomie serii poznaliśmy rodzinę Pike’ów, której znaczna część nierozerwalnie zrośnięta jest z miasteczkiem Royal City. Poznając kolejnych jej członków, Jeff Lemire w mocno niekonwencjonalny sposób pokazał nam także najmłodszego z rodu, nieżyjącego już Tommy’ego. Druga odsłona cyklu przenosi nas w czasie do roku 1993, gdy Pike’owie, tu jeszcze w komplecie, prowadzą pełne zwyczajnych problemów i trosk życie. Nie wiedzą, że dla samotnego i zmagającego się z depresją Tommy’ego są to już ostatnie dni życia. Co dokładnie doprowadziło do tragedii, która na długie lata totalnie rozbiła rodzinę?

Jeśli kojarzycie moją opinię dotyczącą pierwszego tomu (jeśli nie, to kliknijcie TUTAJ), to pamiętacie iż bardzo wysoko oceniłem początkowy rozdział autorskiego projektu Jeffa Lemire’a. dziś chciałbym swoją opinię podtrzymać, lecz zarazem wolałbym uniknąć jakiegoś mocnego powtarzania własnych słów z poprzedniego tekstu. Dlatego skupię się nieco mocniej na samym twórcy, niż jego dziele, które jednak cały czas służyć będzie mi za przykład.

Zarówno ”Sonic Youth”, jak i cały cykl ”Royal City”, który zdążyłem poznać w oryginale zanim zapowiedziało go wydawnictwo Non Stop Comics, to klisza. Zazwyczaj takie określenie jakiegoś dzieła nie oznacza nic dobrego, lecz tutaj mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Jeff Lemire bowiem, zresztą bardzo podobnie jak w przypadku wspomnianego przed chwilą ”Czarnego Młota”, świadomie i z rozmysłem bierze bodaj wszystkie najbardziej typowe zagrywki z danego gatunku, by potem zaskoczyć czytelnika tym, z jaką świeżością można ich użyć. W efekcie ”Royal City” jest takim tytułem, który czyta się z wypiekami na twarzy, chociaż ten mały, cichy głosik z tyłu głowy cały czas bezbłędnie niemal podpowiada to, co wydarzy się za chwilę. Z takim sillem trzeba się urodzić. Jeff Lemire to jeden z naprawdę niewielkiej grupy twórców, którzy potrafią w taki sposób ”ubrać” rzeczy nam dobrze znane. Chłopak z depresją, łobuz i zawadiaka, niechciana ciąża, problemy małżeńskie, brak pomysłu na własne życie – wszystko to znajdziemy na łamach ”Sonic Youth”, wszystko to zresztą widzieliśmy niejednokrotnie na łamach najróżniejszych dzieł kultury. I mimo to znów zadziałało.
Lemire bardzo fajnie pogłębił tu przedstawione w poprzednim tomie postacie. Sam Tommy, który tym razem jest zdecydowanie wysunięty na pierwszy plan, to chłopak z którym wiele osób może się w jakimś stopniu utożsamić i podobnie jak ja – mocno kibicować mu w tworzeniu listy dziesięciu najlepszych albumów wszechczasów. Muzyka zresztą jest bardzo mocno obecna na stronach drugiego tomu ”Royal City” i przy tym wykorzystana niezbyt nachalnie oraz pomysłowo.

W komiksie jest wykorzystanych także kilka innych sztuczek, które bardzo mocno przypadły mi do gustu, na czele z kadrami, które wyglądają jak strony z notatnika młodego Tommy’ego. Jeff Lemire przyzwyczaił mnie już do tego, że w rysowanych przez siebie komiksach bardzo często potrafi zagrać niespodziewaną kartą – pewna strona z wydanego u nas niedawno ”Podwodnego Spawacza” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Tak jest i w ”Royal City”, co jak widać bardzo mocno doceniam. Rozumiem jednak, że mocno specyficzna kreska tego twórcy może wywoływać mieszane uczucia – nie jest to typowy mainstream, co dla osób wychowanych na amerykańskim superhero bywa nieraz zaporą nie do przejścia. Ja akurat Lemire’a bardzo doceniam także jako artystę i cieszę się z tego, że nieustannie się on w swoim fachu rozwija. ”Royal City” jest dla mnie o dwa poziomy lepsze od ”Łasucha” czy ”Opowieści z Hrabstwa Essex” i stoi w jednym szeregu z ”Podwodnym Spawaczem”. Bardzo podoba mi się spokojne i… jakby to ująć… ”odpowiednie” wykorzystanie wypłowiałej nieco palety barw – brak tu żywych, jaskrawych kolorów, co odpowiednio wpisało się w małomiasteczkowy klimat komiksu i wyszło komiksowi mocno na plus.

Tom zawiera galerię okładek wariantowych i są to niestety jedyne dodatki, jakie znajdziemy w komiksie opublikowanym przez Non Stop Comics. Jakość edytorska jak zwykle stoi na satysfakcjonującym poziomie, a całość możemy otrzymać w mocno zachęcającej cenie okładkowej wynoszącej 44 złotych. Pokręcę nosem, a jakże, jedynie na okładkę wykonaną z takiego ”gumiastego” papieru, który pewnie ma jakąś swoją nazwę, której nie znam. To jest ten typ materiału, który brudzi się z prędkością światła i nie znoszę go tak mocno, jak Gargamel Smerfów.

Za nami dwie trzecie całości ”Royal City”. Jeśli jedynka Was nie przekonała, dwójka zapewne też tego nie zrobi. Jeśli faktycznie nie spodobał się Wam ten komiks, to ja mam tylko jedno pytanie: co z Wami nie tak? ;) Ja polecam całkowicie, wysyłam lajka, serduszko, polubienie, suba, a i ćwierknąłbym, gdybym miał z czego.
   
---------------------------------------------------------------
    
"Royal City #2" do kupienia w sklepie Non Stop Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz