Ze względu na swoje skołatane nerwy,
nie będę się w dzisiejszym tekście posługiwał polskim przekładem tytułu
serialowego wcielenia ”Deadly Class”
:)
Na pierwszy rzut oka serialowe ”Deadly Class” miało wszystko, by stać
się na antenie stacji SyFy prawdziwym hiciorem. Producentami zostali znani i
lubiani bracia Russo, udało się do obsady wciągnąć kilka znanych nazwisk (a w
przypadku tej stacji jest to rzadko spotykane), trailery wyglądały naprawdę
nieźle, promocję zakrojono na sporą skalę i przynajmniej na terenie USA nie
przełożyło się to niemal nijak na końcowy sukces. Nie ukrywam, że w dalszej
części tekstu będę się bardzo ciepło wypowiadał o tej produkcji, jednocześnie
mocno powątpiewając w to, czy otrzymamy jej kontynuację.
Wszystko rozbija się o tą cholerną
oglądalność, która potrafiła spuścić w kiblu niejeden świetny serial. W
przypadku ”Deadly Class” wyniki są
następujące: na antenie stacji SyFy serial zbierał średnio niespełna 400
tysięcy widzów co odcinek, co nawet jak na niskie standardy tego kanału jest
wynikiem mizernym. Jest to także rezultat, który daje ogromne powody do
niepokoju, ponieważ inne produkcje emitowane przez SyFy mające takie statystyki
często dostawały cancela, o ile były produkowane przez studia zewnętrzne (”Z
Nation” od Blumhouse czy ”The Expanse”), zaś ”Deadly Class” również właśnie takim serialem jest. Liczyć trzeba na
to, że wyniki z nagrywarek DVR oraz emisja w innych krajach pozwoli zarobić
temu serialowi na tyle dużo, by zdecydowano się podjąć decyzję o jego
kontynuacji. Niemniej minęło już kilka tygodni od emisji finału i wokół
produkcji zapadła cisza jak makiem zasiał.
Serial zaś początkowo dość wiernie
trzyma się komiksu. Oto obserwujemy młodego Marcusa Lopeza, który znalazł się
na życiowym zakręcie. Zanim dowiem się dokładnie co doprowadziło go do miejsca,
w którym obecnie się znajduje, zostanie on uczniem King’s Dominion – szkoły
trenującej młodych ludzi z całego świata do fachu zabójców. Tam pozna wielu
nowych wrogów, ale i garstkę przyjaciół, zacznie sobie w autentycznie dziwny
sposób układać życie, lecz dawne problemy tak łatwo nie odejdą, a nowe piętrzą
się z niespotykaną łatwością.
Liczący 10 odcinków sezon pierwszy
jest początkowo w miarę wiernym odwzorowaniem tego, co dostaliśmy w pierwszych
dwóch tomach komiksu. Mocniejsze różnice zaczynają się objawiać w okolicach
epizodu trzeciego, w czym nie ma nic szczególnie dziwnego, ponieważ twórcom szybko
zabrakłoby wątków i w parę chwil przelecieliby przez większość materiału, który
ukazał się na papierze. I tak oto otrzymaliśmy rozwinięcie historii takich
postaci jak Chico, nieco inaczej poszła też historia Mistrza Lina, a część
postaci drugoplanowych otrzymała wątki poboczne, które w oczywisty sposób
stanowiły zapychacze, lecz w większości przyjemnie zrealizowane. Nie zabrakło
jednak najważniejszych momentów znanych z komiksów i nierzadko zrealizowanych w
znacznie lepszy sposób, niż w nim samym. Osobiście z największą niecierpliwością
czekałem na wypad ekipy głównych bohaterów do Vegas i tego jak twórcy serialu
pokażą ostry, narkotyczny trip Markusa. Zdali oni egzamin śpiewająco, ponieważ
rewelacyjne sekwencje Wesley’a Craiga z komiksu zostały tu zwyczajnie przebite.
To jak odjechany był ten odcinek trudno opisać w słowa, ale właśnie o to dokładnie
tu chodziło.
Skoro już wspomniałem Craiga, to
warto nadmienić, iż bardzo podobało mi się to, jak twórcy komiksu aktywnie
uczestniczyli w powstawaniu serialu. Animacje oparte na pracach rysownika
obecne były w każdym z epizodów, zaś Rick Remender napisał scenariusze do 5 z
10 odcinków. Obaj pracowali także jako współproducenci i konsultanci
merytoryczni.
Słówko o aktorach. Początkowo raziło
mnie w oczy to, że znakomita większość obsady to żadna młodzież w wieku
szkolnym – rekordzistką jest tu chyba 27-letnia Siobhan Williams, która
wcieliła się w Brandy Lynn. Niemniej z czasem przestało mi to przeszkadzać,
ponieważ wszyscy nieźle poradzili sobie z postawionymi przed nimi zadaniami. I
ponownie jak w przypadku komiksu można narzekać, że większość postaci z ”Deadly Class” początkowo była
przedstawiana bardzo stereotypowo, ale zarówno tu jak i tam szybko okazuje się,
że tak właśnie miało być i jest to fajny środek przekazu. No bo hej, ”schematy
można fajnie połamać”. Największe obawy miałem co do aktora, któremu przyszło
wcielać się w rolę Markusa, lecz i on ostatecznie przekonał mnie do siebie.
Polubiłem serialowe wcielenie ”Deadly Class” i była to jedna z tych
produkcji, od których zaczynałem cotygodniowe maratony nadrabiania zaległości,
a stosuję metodę startowania od tych najchętniej przeze mnie oglądanych
seriali. I bardzo mocno obrażę się, jeśli nie doczekamy się przynajmniej
jeszcze jednego sezonu. W czasach, gdy telenowele z Arrowverse potrafią trwać
latami na jednoznacznie żenującym poziomie, te nieliczne naprawdę udane
produkcje powinny być obejmowane parasolem ochronnym :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz