Wrocławska Mandragora to
wydawnictwo, które objawiło się czytelnikom w Polsce w grudniu 2001 i aż do
swojego ostatniego podrygu w lipcu 2008, a nawet jeszcze przez jakiś czas później,
wywoływało ono niemało emocji wśród odbiorców w Polsce. To wszak Mandragora
starała się przywrócić czytelnikom TM-Semica zeszytówki, mocno okopała się w
komiksach rodem z USA, chociaż nie bała się także sięgnąć i po coś znacznie
mniej oczywistego. Już w kwietniu 2002 roku w ofercie tej firmy pojawiły się aż
dwa komiksy z Image, a konkretnie pochodzące z Top Cow ”Obergeist: Droga do Ragnarok” oraz ”Bez Honoru”. Z czasem zaczęły pojawiać się także i kolejne komiksy
z tego studia, a Mandragora stała głównym dostawcą tytułów z Image w tamtym
okresie.
Włodarze Mandragory jako jedni z
pierwszych na naszym małym rynku pokazali, że komiksy z USA można wydawać
ładnie i wcale nie musimy czekać paru czy też kilkunastu lat na to, by jakiś
komiks zza Wielkiej Wody pojawił się w naszym rodzimym języku. Zarówno oba
wspomniane przed chwilą komiksy, jak i ”Universe”,
któremu będę chciał się dzisiaj nieco mocniej przyjrzeć, zadebiutowały w Polsce
raptem rok po ukazaniu się wersji anglojęzycznych. W sumie nie powinno to zbyt
mocno dziwić, ponieważ wiele źródeł z tamtych czasów wspominało, że Top Cow
generalnie szczodrze i bez większych problemów dzieliło się licencjami, a wśród
ich oferty szło znaleźć parę perełek i Mandragora po kilka z nich sięgnęła. ”Obergeist: Droga do Ragnarok” po latach
nadal doskonale się broni, zaś takie ”Midnight
Nation: Plemię Cienia” czy ”Rising
Stars” J. Michaela Straczynskiego to niezmiennie bardzo dobre komiksy. Ze
wspomnianym ”Universe” tak do końca
nie jest, ale na tle innych tytułów wyróżnia go fakt, że należał do głównego
uniwersum Top Cow. Chociaż na długie lata o tym zapomniano.
Głównym bohaterem ”Universe” jest niejaki Tom Judge. Był
on księdzem, który utracił wiarę i z tego powodu jego najbliższymi kompanami
stały się flaszka czegoś mocniejszego oraz przelotnie poznana panienka z baru. Podczas
jednego z upojnych wieczorów, znajduje on między sztachetami od łóżka dziwny
naszyjnik. Ten okazuje się być magicznym artefaktem – Zachwytem i obdarza on
Toma nadludzkimi mocami. Od teraz ten ledwo stojący na nogach i wiecznie
nietrzeźwy mężczyzna jest jedną z najpotężniejszych istot na naszej planecie.
Jego pierwsza poważna misja? Wyciągnąć Jackiego Estacado, znanego jako The
Darkness, z piekła.
Uniwersum Top Cow początkowo miało
skupić się na mocnych klimatach science-fiction, co miała zapewnić spora popularność
serii ”Cyber Force”. Marc Silvestri
zapewne musiał się poczuć mocno zawiedziony, gdy z czasem okazało się, że jego
dziwacznie podobni do X-Men bohaterowie nie sprzedają się aż tak dobrze jakby
chciał, zaś prawdziwymi hitami stają się wprowadzone później serie ”Witchblade” i ”The Darkness”, skupiające się na magii i mistycznych aspektach
uniwersum. Koncepcja artefaktów aż prosiła się o rozszerzenie i ”Universe” jest właśnie jednym z tego
efektów, chociaż trudno nie odnieść wrażenia, że nie tego spodziewali się
włodarze studia. Przygody Toma Judge okazały się bowiem komiksem nie tylko
słabym, ale także tak kiepsko się sprzedającym, że tytuł zamknięto po ośmiu
numerach. Warto zatem podkreślić, że dwa tomy wydane przez Mandragorę to całość
materiału, jaki mogliśmy wtedy dostać.
Kiedyś to były czasy, dziś już nie ma czasów ;)
Wiele postaci pojawiających się w
początkowych latach istnienia Image ”podejrzanie” przypomina te znane z Marvela
czy DC. ”Universe” oryginalnie powstało
w 2001 roku, a więc Image Comics miało już prawie dekadę na karku, a jednak
tych praktyk wciąż mocno się trzymano. Komiks bowiem okazuje się być
bieda-wersją przygód Johna Constantine’a. I to paskudnie spapraną. Judge jest
tutaj totalnie nieciekawą i nie dającą się lubić postacią. Od jego ”kuzyna z DC”
oddziela go masa charakteru, zadziorności i solidnego back-story, a fakt, że ma
na pieńku z demonami i nieustannie ćmi sobie papierosa uroku mu nie dodaje. Co
więcej, ktoś w Top Cow uznał, że ochlej chodzący z marynarce, ale bez koszuli,
t-shirta czy czegokolwiek pod spodem to świetny design. No ale cóż, pamiętajmy
w jakim czasie komiks się ukazywał. Scenarzystą ”Universe” był Paul Jenkins – scenarzysta mający w dorobku kilka
naprawdę dobrych komiksów, którego jednak dopadła ”klątwa Image”. Niejeden uznany
twórca po spuszczeniu z edytorskiej smyczy obu największych wydawnictw, odwalał
w Image totalnie kaszankę, którą dziś nie warto jakoś szczególnie wspominać. Chociaż,
pojawiło się tu parę udanych akcentów.
Przede wszystkim udało się fajnie
rozwinąć świat wspomnianych artefaktów i w pewnym sensie podłożyć podwali pod
to, co dekadę później zrobił z tym światem Ron Marz. Jenkins dodatkowo pokazał
nam bardzo interesującą wariację na temat Piekła (z moim ulubionym Charonem w
roli taksówkarza), która jednak w późniejszych komiksach z Top Cow nie była już
kontynuowana. Plusem jest też dla mnie możliwość oglądania rysunków Claytona Kraina
z czasów, gdy 99% jego rysunków nie było zdominowanych przez strasznie paskudnie
sztucznie wyglądające komputerowe efekty (patrzcie: ”Ghost Rider: Droga ku
potępieniu” z WKKM).
Jak już wspomniałem, zarówno ”Universe” jak i sama postać Toma Judge
nie przekonała czytelników. Seria została skasowana po ośmiu zeszytach, lecz
Top Cow dało mu jeszcze jedną szansę. W 2004 roku ukazał się one-shot ”Tom Judge: End of Days”, ale przeszedł
bez większego echa i postać na jakiś czas wpadła w wydawnicze limbo. Wrócił z
niebytu dopiero w 2010 roku, gdy został włączony do wielkiego planu Rona Marza
i najpierw zaliczył mały udział w jednym zeszycie serii ”Witchblade”, zaś potem stał się jednym z głównych bohaterów cyklu ”Artifacts”, zaś od numeru #14
praktycznie do samego końca stał się tam najważniejszą postacią. Od 2014 roku,
podobnie jak niemal całość uniwersum Top Cow, ponownie zniknął i czeka na
lepsze chwile.
”Universe” od Mandragory można było swego czasu złapać za grosze z
drugiej ręki. Ja swoje egzemplarze wyrwałem za dyszkę i w tej cenie, jako
ciekawostkę, tytuł ten można sprawdzić. Więcej niż piątaka za tom bym już nie
dał. Wśród najstarszych tytułów Mandragory jest kilka ciekawszych pozycji, ale
o części z nich opowiem Wam innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz