Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się iż w grudniu wydawnictwo Image oszczędziło nam większej ilości premier, a tymczasem było ich aż sześć. Przemogłem się wobec jednego z nowych tytułów (żałuję) i przeczytałem wszystkie, zaś parę słów opinii na temat owych komiksów znajdziecie jak zwykle w rozwinięciu posta.
"Die #1" (Kieron Gillen/Stephanie Hans)
Według mnie tytuł ten to była decydowanie najciekawiej zapowiadająca się premiera grudnia. I nie zawodzi. "Die" opowiada o grupce sześciorga nastolatków, którzy postanawiają wziąć udział w sesji RPGi i w jej trakcie znikają na dwa lata. Odnajduje się tylko pięcioro z nich i na całe ćwierćwiecze nikt nie był w stanie wyciągnąć z nich co tak naprawdę się stało podczas ich zaginięcia. Owe 25 lat później przeszłość dopada ich ponownie i by przeżyć, muszą wrócić do miejsca z którego uciekli. W wywiadach promujących start tego cyklu, Kieron Gillen podkreślał, iż będzie tam sporo odniesień do jego fascynacji Dungeons and Dragons, a ponieważ do takiego typu rozrywki nigdy nie udało mi się przekonać, obawiałem się troszkę tego, że przyjdzie mi się solidnie wynudzić. Jednakże nic takiego nie ma miejsca i jeśli również nie czujecie tego klimatu, komiks całkiem sprawnie go Was w niego wprowadzi. Premierowy zeszyt to oczywiście przede wszystkim przedstawienie nam kluczowych postaci, lecz dorzuca od siebie także coś mocno interesującego - mianowicie tajemnica zniknięcia głównych bohaterów zostaje szybko wyjaśniona i wydaje się być bardziej niż ciekawym punktem wyjścia. Całość bardzo fajnie dopełniają rysunki Stephanie Hans, która miejscami jakby mocno inspiruje się Stjepanem Sejicem z jego dobrego okresu, ale nie mogę mieć nic przeciwko temu. Bardzo mocna i fajna premiera.
"The Freeze #1" (Dan Wickline/Phillip Sevy)
Jak zwykle do premier od studia Top Cow, tak i do tego komiksu podchodziłem z dużym dystansem. Fabuła jest tu dość prosta - z jakiegoś powodu cała ludzkość "zamarzła", za wyjątkiem jednego mężczyzny. Ten dodatkowo odkrywa, że swoim dotykiem może sprawić, iż inni wracają do normy. Początek komiksu przenosi nas nieco w przyszłość, gdzie widzimy iż on i część jego towarzyszy mają spore problemy (ścigają ich uzbrojeni ludzie), a całość wyraźnie dążyć będzie do tego, by pokazać nam co doprowadziło do takiego stanu rzeczy. Podstawową funkcją pierwszego zeszytu jakiejkolwiek serii jest przede wszystkim to, by zachęcić czytelnika do tego, by był gotowy wydawać pieniądze na ciąg dalszy i "The Freeze" ewidentnie się to nie udaje. Głównie z powodu tego, że główny bohater jest dość jednowymiarowy i mało interesujący, zaś komiks skupia się przede wszystkim na pokazywaniu nam rzeczy bardzo typowych dla takiej pseudo-postapokalipsy. Zalążki głębszej fabuły są raczej mało interesujące i koniec końców lektura bardzo szybko ucieka z pamięci. No cóż, nie polecam.
"Hardcore #1" (Andy Diggle/Alessandro Vitti)
Tytuł nie zachęcał. Fakt, iż mamy tu do czynienia z recyclingiem niezbyt popularnego one-shota Roberta Kirkmana sprzed dekady też jakoś nie działał pozytywnie na wyobraźnię. Ale jednak zaangażowanie we wszystko Andy'ego Diggle przemawiało za tym, by dać komiksowi szansę. Scenarzysta ten bowiem bardzo dobrze czuje się w historiach sensacyjnych i na łamach pierwszego numeru "Hardcore" udowodnił, że warto było w niego uwierzyć. Fabuła skupia się na najlepszym agencie specjalnej jednostki rządowej, która jest w stanie przejmować ciała innych ludzi i w ten sposób eliminować zagrożenia dla USA. Drake jednak wskutek pewnych wydarzeń utknie w przejętym ciele i ma tylko 72 godziny na uratowanie własnej skóry. Zarys fabuły nie brzmi jakoś szczególnie oryginalnie, lecz Diggle robi dokładnie to, czego się po nim spodziewałem - tworzy całkiem ciekawe postacie oraz nieźle kreuje napięcie i klimat. "Hardcore" to wciąż tylko porządny komiks, ale mam wrażenie, iż twórca wyciśnie z niego ile się da i nie będę żałował sięgnięcia po wydanie zbiorcze. A taki właśnie mam teraz plan. Gdyby tylko rysunki były nieco lepsze...
"Prodigy #1" (Mark Millar/Rafael Albuquerque)
A oto i Mark Millar, którego znam i nie znoszę. Tym razem scenarzysta ten przedstawia nam opowieść o Edisonie Crane - niebywale inteligentnym człowieku, który aby nie wyjść z formy, ciągle szuka sobie nowych, ekscytujących wyzwań. Lata ciągłych sukcesów, które przychodzą mu bez najmniejszego wysiłku doprowadziły do tego, że jest totalnym dupkiem oraz postacią tak mdłą, nudną i paskudnie przerysowaną, że i bez nazwiska na okładce zgadłbym, iż komiks pisał Millar. I właśnie losami tego palanta mamy się przejmować, chociaż jego ekspozycja w premierowym numerze miniserii każe sądzić, że zapowiadana inwazja z alternatywnej Ziemi będzie dla niego niczym splunięcie. Mielismy już w komiksach wielu geniuszy-egocentryków i ten różni się od nich chyba tylko tym, że klisze z jakich został stworzony aż biją po oczach. I trudno się jakoś wkręcić w tę historię. Jak zwykle jednak w przypadku komiksów Millara, tak i tutaj mocno należy pochwalić rysownika. No ale Rafael Albuquerque to jednak nazwisko dające ogromne nadzieje na to, że do warstwy graficznej nie będziemy mogli mieć najmniejszych zastrzeżeń.
"Self/Made #1" (Mat Groom/Eduardo Ferigato)
Największe zaskoczenie spośród grudniowych tytułów. "Self/Made" opowiada o wojowniczce Amali i jej krucjacie przeciwko pogromcy armii królestwa Arcadii. Niestety nie wszystko idzie po jej myśli i ginie... po czym cofamy się w przeszłość i widzimy możliwość wyboru innej ścieżki. Dlaczego tak się dzieje? Czy to wola boga? Czy Amala zauważy, że jej losy są przez kogoś prowadzone? Mocno nieoczywista i zastanawiająca historia kończy się totalnie niespodziewanym twistem, który sprawił, iż zdecydowanie chcę tego więcej. Zapowiedzi "Self/Made" obfitowały w wiele dużych słów i ciężko było brać je na poważnie, a tymczasem faktycznie możemy mieć tu do czynienia z jednym z najciekawszych komiksów ostatnich miesięcy. Jeśliu twórcy nie spuszczą z tonu, wydanie zbiorcze mnie nie ominie.
Chyba każdy z nas ma takiego znajomego, który lubi opowiadać dowcipy, chociaż nie do końca mu się to udaje. Mimo to widząc jego wysiłki i tak udajemy, że żart nas rozbawił, a w nagrodę dostajemy kolejny, jeszcze gorszy. I tak właśnie jest ze "Spawn Kills Everyone 2". Jedynka wydana w formie one-shotu była w najlepszym przypadku mizerna, ale pomimo kiepskich recenzji sprzedała się całkiem nieźle. McFarlane i Robson postanowili dać nam więc w nagrodę cztery razy więcej tego samego. To znaczy żartów, które są tak nieudane, że najbardziej zabawne są desperackie próby sprzedania ich nam jako creme de la creme komiksu humorystycznego. Jeśli więc czujecie się właściwymi odbiorcami dla nieco ponad 20 stron kloacznych dowcipów wymieszanych z nieudolnym parodiowaniem postaci z Marvela i DC, to tytuł ten z pewnością się Wam spodoba.
Na dziś to wszystko, kolejna odsłona "Jedynek pod lupą" powinna ukazać się 10 lutego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz