piątek, 5 października 2018

Nie tylko komiks #43 - Fear the Walking Dead sezon 4B

Całkiem niedawno pisałem o swoich najświeższych wówczas wrażeniach z seansów kolejnych odcinków obu trupich seriali stacji AMC. Jeśli wyznajecie zasadę tl;dr, to po pierwsze nie wiem co tu robicie, a po drugie napisałem tam, że pierwsza połowa czwartego sezonu ”Fear the Walking Dead” strasznie mi się podobała i chociaż stanowiła takie przedłużone, bo liczące aż osiem odcinków przejście od starej historii do zupełnie nowego otwarcia, twórcom udało się nakręcić przyzwoity i całkiem skutecznie wciągający serial. Tym mocniej żałuję, że druga część serii, chociaż i tak znacznie lepsza od tego, co prezentowała ta produkcja w sezonie drugim czy trzecim, nie dorównała poziomem temu, co prezentowała przed wakacyjną przerwą.

UWAGA: są spoilery!

Ósmy odcinek czwartego sezonu ”Fear the Walking Dead” pokazał nam wreszcie finalne losy Madison. Wraz z odejściem Kim Dickens z serialu, w obsadzie spośród znanych z pierwszego sezonu twarzy zostali tylko Alycia Debnam-Carey (Alicia) oraz Colman Domingo (Strand). Ta dwójka wraz z Morganem, Lucianą i resztą postaci wprowadzonych do serialu w czwartym sezonie musi teraz zmierzyć się z kolejnym zagrożeniem. Do ich schronienia zbliża się huragan, którego przejście sprawi, iż grupa podzieli się na kilka mniejszych.

Jak nietrudno się domyśleć, od tego czasu oglądamy to, co kilkukrotnie przewijało się już w serialu-matce, a konkretnie wzajemne poszukiwania się bohaterów ”Fear the Walking Dead”. Głównym bohaterem całości nadal jest Morgan, który odarty ze śmieszności, w jaką popadał na łamach ”The Walking Dead”, stał się postacią całkiem sensowną i momentami nawet ciekawą. Kompletnie nie radzi sobie jako lider i widać w paru miejscach, że najchętniej znowu by uciekł przed wszystkimi, ale ostatecznie tego nie robi. Niestety, przy jego postaci zapisać trzeba najgłupszy wątek (no dobra, jeden z dwóch) opisywanych ośmiu odcinków. Martha – tajemnicza, zwariowana kobieta, którą uczyniono głównym złym drugiej części sezonu – to postać tak tragicznie napisana i poprowadzona, że trudno było mi odnieść wrażenie, iż stanowi jakiekolwiek zagrożenie dla kogoś po za sobą. Słowo daję, serialowy Rick czy Daryl odstrzelili by ją po 15 minutach, a tutaj trzeba było męczyć się z nią przez niemal osiem epizodów.

Drugi wątek, który dość nieświadomie okazał się zabawny, dotyczył Johna i Tranda, którzy po huraganie utknęli na wyspie na środku zalewiska. Nie mogli uciec, bo w wodach pływał wygłodniały aligator. Zabawnie zrobiło się w momencie, gdy przybył ratunek i okazało się, że owe zalewisko ma około pół metra głębokości, chociaż jeszcze parę odcinków wcześniej widzieliśmy zupełnie co innego.

Więcej tak rażących błędów nie pamiętam. Druga połowa czwartego sezonu ”Fear the Walking Dead” skupiła się na rozwinięciu poszczególnych postaci i nadaniu serialowi nowego kierunku. Zmiany te, w moim odczuciu, odbyły się niemal bezboleśnie, bo ze starej ekipy zostały tylko te faktycznie interesujący bohaterowie, a nowi pokazali się z dobrej strony. To także przede wszystkim historia o odkupieniu (nie tylko w wykonaniu Morgana) i nadziei, czyli nic szczególnie odkrywczego w tym serialu. Ale jednak udało się, przynajmniej w moich oczach. Dobroduszny John, tajemnicza June, niejednoznaczna Althea, czy nawet mocno redneckowaci Sarah i Wendel – każdemu z nich udało się fajnie wpasować w nowe otwarcie tej produkcji i sprawić, że czekam na zapowiedziany już, piąty sezon.

I to nawet pomimo tego, że podobnie jak serial-matka, tak i tutaj powielane są podobne błędy. Wiecie, chodzi mi o sytuacje typu: paliwo wala się wszędzie, gdy trzeba coś znaleźć i mocno się tego chce, to się znajdzie, a zombiaki częściej chcą się po prostu poprzytulać niż faktycznie zrobić komuś krzywdę. Twórcy czwartego sezonu ”Fear the Walking Dead” pokazali to wszystko jednak w taki sposób, że nie tylko nie poczułem się traktowany jak kretyn, ale wręcz mi się to podobało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz