środa, 9 stycznia 2019

Z archiwum Image #60 - Universe

Wrocławska Mandragora to wydawnictwo, które objawiło się czytelnikom w Polsce w grudniu 2001 i aż do swojego ostatniego podrygu w lipcu 2008, a nawet jeszcze przez jakiś czas później, wywoływało ono niemało emocji wśród odbiorców w Polsce. To wszak Mandragora starała się przywrócić czytelnikom TM-Semica zeszytówki, mocno okopała się w komiksach rodem z USA, chociaż nie bała się także sięgnąć i po coś znacznie mniej oczywistego. Już w kwietniu 2002 roku w ofercie tej firmy pojawiły się aż dwa komiksy z Image, a konkretnie pochodzące z Top Cow ”Obergeist: Droga do Ragnarok” oraz ”Bez Honoru”. Z czasem zaczęły pojawiać się także i kolejne komiksy z tego studia, a Mandragora stała głównym dostawcą tytułów z Image w tamtym okresie.

Włodarze Mandragory jako jedni z pierwszych na naszym małym rynku pokazali, że komiksy z USA można wydawać ładnie i wcale nie musimy czekać paru czy też kilkunastu lat na to, by jakiś komiks zza Wielkiej Wody pojawił się w naszym rodzimym języku. Zarówno oba wspomniane przed chwilą komiksy, jak i ”Universe”, któremu będę chciał się dzisiaj nieco mocniej przyjrzeć, zadebiutowały w Polsce raptem rok po ukazaniu się wersji anglojęzycznych. W sumie nie powinno to zbyt mocno dziwić, ponieważ wiele źródeł z tamtych czasów wspominało, że Top Cow generalnie szczodrze i bez większych problemów dzieliło się licencjami, a wśród ich oferty szło znaleźć parę perełek i Mandragora po kilka z nich sięgnęła. ”Obergeist: Droga do Ragnarok” po latach nadal doskonale się broni, zaś takie ”Midnight Nation: Plemię Cienia” czy ”Rising Stars” J. Michaela Straczynskiego to niezmiennie bardzo dobre komiksy. Ze wspomnianym ”Universe” tak do końca nie jest, ale na tle innych tytułów wyróżnia go fakt, że należał do głównego uniwersum Top Cow. Chociaż na długie lata o tym zapomniano.

Głównym bohaterem ”Universe” jest niejaki Tom Judge. Był on księdzem, który utracił wiarę i z tego powodu jego najbliższymi kompanami stały się flaszka czegoś mocniejszego oraz przelotnie poznana panienka z baru. Podczas jednego z upojnych wieczorów, znajduje on między sztachetami od łóżka dziwny naszyjnik. Ten okazuje się być magicznym artefaktem – Zachwytem i obdarza on Toma nadludzkimi mocami. Od teraz ten ledwo stojący na nogach i wiecznie nietrzeźwy mężczyzna jest jedną z najpotężniejszych istot na naszej planecie. Jego pierwsza poważna misja? Wyciągnąć Jackiego Estacado, znanego jako The Darkness, z piekła.

Uniwersum Top Cow początkowo miało skupić się na mocnych klimatach science-fiction, co miała zapewnić spora popularność serii ”Cyber Force”. Marc Silvestri zapewne musiał się poczuć mocno zawiedziony, gdy z czasem okazało się, że jego dziwacznie podobni do X-Men bohaterowie nie sprzedają się aż tak dobrze jakby chciał, zaś prawdziwymi hitami stają się wprowadzone później serie ”Witchblade” i ”The Darkness”, skupiające się na magii i mistycznych aspektach uniwersum. Koncepcja artefaktów aż prosiła się o rozszerzenie i ”Universe” jest właśnie jednym z tego efektów, chociaż trudno nie odnieść wrażenia, że nie tego spodziewali się włodarze studia. Przygody Toma Judge okazały się bowiem komiksem nie tylko słabym, ale także tak kiepsko się sprzedającym, że tytuł zamknięto po ośmiu numerach. Warto zatem podkreślić, że dwa tomy wydane przez Mandragorę to całość materiału, jaki mogliśmy wtedy dostać.

Kiedyś to były czasy, dziś już nie ma czasów ;)

Wiele postaci pojawiających się w początkowych latach istnienia Image ”podejrzanie” przypomina te znane z Marvela czy DC. ”Universe” oryginalnie powstało w 2001 roku, a więc Image Comics miało już prawie dekadę na karku, a jednak tych praktyk wciąż mocno się trzymano. Komiks bowiem okazuje się być bieda-wersją przygód Johna Constantine’a. I to paskudnie spapraną. Judge jest tutaj totalnie nieciekawą i nie dającą się lubić postacią. Od jego ”kuzyna z DC” oddziela go masa charakteru, zadziorności i solidnego back-story, a fakt, że ma na pieńku z demonami i nieustannie ćmi sobie papierosa uroku mu nie dodaje. Co więcej, ktoś w Top Cow uznał, że ochlej chodzący z marynarce, ale bez koszuli, t-shirta czy czegokolwiek pod spodem to świetny design. No ale cóż, pamiętajmy w jakim czasie komiks się ukazywał. Scenarzystą ”Universe” był Paul Jenkins – scenarzysta mający w dorobku kilka naprawdę dobrych komiksów, którego jednak dopadła ”klątwa Image”. Niejeden uznany twórca po spuszczeniu z edytorskiej smyczy obu największych wydawnictw, odwalał w Image totalnie kaszankę, którą dziś nie warto jakoś szczególnie wspominać. Chociaż, pojawiło się tu parę udanych akcentów.

Przede wszystkim udało się fajnie rozwinąć świat wspomnianych artefaktów i w pewnym sensie podłożyć podwali pod to, co dekadę później zrobił z tym światem Ron Marz. Jenkins dodatkowo pokazał nam bardzo interesującą wariację na temat Piekła (z moim ulubionym Charonem w roli taksówkarza), która jednak w późniejszych komiksach z Top Cow nie była już kontynuowana. Plusem jest też dla mnie możliwość oglądania rysunków Claytona Kraina z czasów, gdy 99% jego rysunków nie było zdominowanych przez strasznie paskudnie sztucznie wyglądające komputerowe efekty (patrzcie: ”Ghost Rider: Droga ku potępieniu” z WKKM).

Jak już wspomniałem, zarówno ”Universe” jak i sama postać Toma Judge nie przekonała czytelników. Seria została skasowana po ośmiu zeszytach, lecz Top Cow dało mu jeszcze jedną szansę. W 2004 roku ukazał się one-shot ”Tom Judge: End of Days”, ale przeszedł bez większego echa i postać na jakiś czas wpadła w wydawnicze limbo. Wrócił z niebytu dopiero w 2010 roku, gdy został włączony do wielkiego planu Rona Marza i najpierw zaliczył mały udział w jednym zeszycie serii ”Witchblade”, zaś potem stał się jednym z głównych bohaterów cyklu ”Artifacts”, zaś od numeru #14 praktycznie do samego końca stał się tam najważniejszą postacią. Od 2014 roku, podobnie jak niemal całość uniwersum Top Cow, ponownie zniknął i czeka na lepsze chwile.

Universe” od Mandragory można było swego czasu złapać za grosze z drugiej ręki. Ja swoje egzemplarze wyrwałem za dyszkę i w tej cenie, jako ciekawostkę, tytuł ten można sprawdzić. Więcej niż piątaka za tom bym już nie dał. Wśród najstarszych tytułów Mandragory jest kilka ciekawszych pozycji, ale o części z nich opowiem Wam innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz