poniedziałek, 6 stycznia 2020

Jupiter's Circle: Orbita Jowisza (Mark Millar/Wilfredo Torres i inni/Ive Svorcina)

Tak, wiem. Powtarzam to do znudzenia za każdym razem i zrobię to teraz ponownie. Nie jestem fanem twórczości Marka Millara i uważam go za jednego z najbardziej przereklamowanych twórców komiksów w historii. No ale gość się dobrze sprzedaje, w naszym kraju najwyraźniej również, bo inaczej nie można wytłumaczyć zalewu jego komiksów, który zafundowała nam Mucha Comics. W latach 2017-2018 ukazały się między innymi dwa tomy jego cyklu ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza”, które to, delikatnie mówiąc, nie przypadły mi do gustu. Wyobraźcie więc sobie z jaką radością zasiadałem do komiksowego prequela tamtej serii. Tymczasem Millar bardzo pozytywnie zaskoczył i nie zdarza mi się to pisać za często.

Wspomniane przed chwilą komiksy opowiedziały nam o drugim pokoleniu obdarzonych nadludzkimi mocami ludzi. ”Jupiter’s Circle: Orbita Jowisza” naturalnie skupia się na tym pierwszym. Mark Millar nie wyjaśnia nam dokładnie skąd Utopian i jego towarzysze zyskali swoje moce, a po prostu skupia się na okresie ich trykociarskiej działalności. I tu dowiadujemy się iż oprócz walki z kolejnymi przeciwnościami losu mieli oni jak najbardziej ludzkie rozterki i dramaty. I tak jedno z nich jest homoseksualistą, drugie przez dłuższy czas zdradzało żonę, zaś jeszcze inny członek drużyny przeszedł na ciemną stronę mocy. Niby nic, czego byśmy jeszcze nie widzieli, ale tym razem podane w bardzo smakowity sposób.

Niejednokrotnie już robiłem sobie żarty z tego, że Millar ma gotowy szablon do pisania scenariuszy i na nim właśnie opiera wszystkie swoje prace. Zmieniają się postacie i okoliczności, ale detale oraz schematy pozostają niezmienione i nie trzeba za wiele się natrudzić, by to szybko zauważyć. Najwyraźniej jednak scenarzysta ten postanowił przy pracy nad tym komiksem odejść od tego przepisu i w mojej ocenie wyszło mu to na dobre. ”Jupiter’s Circle: Orbita Jowisza” to stosunkowo kameralna opowieść o największych herosach na świecie, którzy cierpią na jak najbardziej ludzkie bolączki. Nie dostaniecie więc tu gigantycznego zagrożenia z kosmosu czy wielkich, epickich bitew. Laserów z tyłka też tu za wiele nie ma, ale to akurat dobrze. Tego jest masa w ”Dziedzictwie”, zaś tu szybko okazuje się zupełnie niepotrzebne. Scenarzysta postawił na relacje, Ameryki oczywiście przy tym nie odkrył, ale komiks obronił się w moich oczach właśnie tą swoją zwyczajnością. Utopian i spółka prowadzeni się naturalnie, logicznie i realistycznie. W wielu momentach po prostu można się z ich rozterkami utożsamić, a to już pierwszy stopień do tego, by wyciągnąć od czytelnika maksimum zaangażowania. Jednocześnie nie są to herosi jednowymiarowi czy też byle jacy. Trudno nie odnieść wrażenia, że niejednokrotnie ledwo się oni tolerują i wszystko nieuchronnie dąży do spodziewanej eskalacji.
Niewielkim minusem ”Jupiter’s Circle: Orbita Jowisza” pod kątem fabularnym jest na pewno to, co dotyka większość prequeli. Mianowicie od samego początku doskonale wiemy jak historia się skończy. Przez to też to, co Millar wyszykował na finałowy, dwunasty rozdział, ani trochę nie zaskakuje. Oczywiście nie będzie to dotyczyło osób, które nie znają ”Dziedzictwa”. I skoro już o tym mowa, to co ciekawe, ”Jupiter’s Circle: Orbita Jowisza” znakomicie sprawdza się jako tak zwany stand-alone.

Jupiter’s Circle: Orbita Jowisza” to komiks, który swego czasu miał mocne turbulencje w warstwie graficznej. Wystarczy tylko powiedzieć, że wszystko to, co znalazło się w wydanym przez Mucha Comics tomie, narysowało łącznie sześciu różnych rysowników. Na szczęście wyraźnie narzucony styl ilustracji sprawił, że przejścia pomiędzy nimi są niemal niezauważalne. I właśnie te rysunki w klimacie retro bardzo mocno przypadły mi do gustu, lecz nie podejmę się wskazywania swojego faworyta. Troszkę mi tylko nie współgrały z całością okładki Franka Quitely’ego, który rysował je dokładnie tak jak wszystko i tym samym trochę wybijał z rytmu. Ale to tylko sześć stron (pozostałe covery to jak zwykle znakomite dzieła autorstwa Billa Sienkiewicza), więc nie będę jakoś szczególnie mocno kręcił na to nosem.

Oryginalnie materiał opublikowany w ”Jupiter’s Circle: Orbita Jowisza” ukazał się pod postacią dwóch miniserii i każda z nich miała po sześć zeszytów. Wydawnictwo Mucha Comics moim zdaniem wykazała się sporą odwagą decydując się na opublikowanie tego w jednym, obszernym tomie, ale być może komiksy Marka Millara cieszą się znacznie większym zainteresowaniem niż sądzę i cena okładkowa w wysokości 110 złotych niewielu odstraszy. Realnie tytuł ten można wyłapać za około osiem dyszek. Komiks naturalnie wydano w twardej oprawie i nieco powiększonym formacie, zaś dodatków jest tu niestety bardzo niewiele. Na końcu cztery strony zajęły krótkie biografie autorów (jak wspomniałem, było ich naprawdę wielu), a dwie kolejne to okładki wariantowe.

Przy lekturze ”Jupiter’s Circle: Orbita Jowisza” bawiłem się dobrze. To znacznie więcej, niż się spodziewałem i nie mogę tego napisać o wielu innych komiksach autorstwa Marka Millara. Fabularnie nie jest to komiks wolny od wad, ale znakomita retro warstwa graficzna skutecznie kamufluje te potknięcia. Ja ze swojej strony zdecydowanie polecam zainteresować się kupnem tej pozycji.
"Jupiter's Circle: Orbita Jowisza" do kupienia w sklepie Mucha Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz