poniedziałek, 27 stycznia 2020

Ice Cream Man vol. 4: Tiny Lives (W. Maxwell Prince/Martin Morazzo/Chris O'Halloran)

Już kilkukrotnie dawałem tu na blogu jasno do zrozumienia, że seria ”Ice Cream Man” jest obecnie jedną z moich ulubionych pozycji spośród tych z oferty Image, których jak dotąd nie uświadczyliśmy w Polsce. Cykl ten przedstawiał nam na początku jednozeszytowe historie grozy (nierzadko również z domieszką innych gatunków), których punktem wspólnym był tytułowy lodziarz, wokół którego scenarzysta zaczął budować swoistą mitologię. Jednak im dalej w las tym ciemniej. W czwartym tomie cyklu lodziarz cały czas jest obecny, lecz ma w nim wręcz marginalną rolę. Na szczęście i tak niemożliwym jest móc stwierdzić, by cykl ten odszedł od poziomu, do jakiego zdążył już przyzwyczaić swoich fanów.

Ice Cream Man” przez dłuższy czas rzuca nam kolejne wskazówki co do tego, kim w zasadzie jest tajemniczy lodziarz, lecz trudno mi nie odnosić wrażenia, że W. Maxwell Prince traktuje tę serię przede wszystkim jako poligon doświadczalny dla najróżniejszych form horroru komiksowego i to wszystko osiąga swoiste apogeum właśnie w tym tomie, który jak zwykle, składa się z czterech kolejnych rozdziałów. Szkoda tylko, że największą bombę rzucono na czytelnika już na samym początku.

Początkowy rozdział ”Tiny Lives” to bowiem coś, z czym w formie komiksowej miałem do czynienia pierwszy raz w życiu i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie – mamy tu do czynienia z palindromem, czyli wyrażeniem brzmiącym tak samo, gdy jest czytane od lewej do prawej jak i od prawej do lewej (np. ”kajak” czy dość popularne ”kobyła ma mały bok”). I faktycznie, W. Maxwell Prince oraz Martin Morazzo zaprezentowali nam opowieść, która czytana zarówno od pierwszej jak i od ostatniej strony jest dokładnie taka sama, tyle tylko, że w przeciwieństwie do znanych w Polsce palindromów, ma w sobie dużo sensu i logiki. Obserwujemy w niej Paula, który nie może pogodzić się ze stratą ukochanego i wiedziony przeczuciem schodzi do kanałów, gdzie spotyka najróżniejsze dziwności. Z pewnością nie jest to najlepsza historia, jaką mieliśmy jak dotąd okazję przeczytać na łamach serii ”Ice Cream Man”, ale zdecydowanie jest ona najbardziej pomysłowa. Warto zwrócić uwagę także na to, że sporo słów, które pada w owym rozdziale to palindromy (są nawet wymienione one w dodatkach), więc gdyby ktoś zdecydował się wydać ten komiks w naszym kraju, to autentycznie współczułbym jego tłumaczowi. Chociażby dla tych nieco ponad dwudziestu stron warto było zapłacić za ten tom. Na szczęście, dalej również sporo fajnych rzeczy się dzieje.

Drugi rozdział czwartego tomu cyklu to z kolei coś dla fanów wszelkiego rodzaju szarad. Tym razem obserwujemy Earla, który podczas rozwiązywania krzyżówki postanawia uciec od własnego życia. Niekoniecznie mu się to udaje, a tymczasem życie jego żony jest poważnie zagrożone. Tutaj Prince przez większą część opowieści prowadzi narrację tak, jakbyśmy wraz z głównym jej bohaterem rozwiązywali krzyżówkę, co wyszło dość upiornie i z pewnością przez jakiś czas będę nieco inaczej spoglądać na magazyny sudoku, które od czasu do czasu sobie kupuję. Podoba mi się to, jak scenarzysta z pozornie dość błahej i codziennej czynności potrafił uczynić coś, co wywołało w czytelniku uczucie niepokoju.
Podobnej sztuki zresztą Prince dokonał w kolejnym rozdziale, w którym obserwujemy jak dziewczyna o imieniu Lily oszalała z powodu… płaszcza. Tak, nie przywidziało się Wam. Jasne, bywały już przypadki filmów grozy o opętanej, morderczej oponie, więc czemu by nie uczynić przeklętym fragment garderoby? Tyle tylko, że tutaj twórcy komiksu podeszli do sprawy poważnie, co zaowocowało kolejną, świetną opowieścią – jeśli chodzi o jakość samego scenariusza, to jest to mój ulubiony rozdział czwartego tomu zbiorczego serii ”Ice Cream Man”. Dodatkowy plus dla duetu twórców (chociaż jednak nieco bardziej kieruję te słowa w stronę Martina Morazzo) także za całkiem sprawne, niezbyt mocno narzucające się i zarazem bardzo nieprzyjemne nawiązywanie do imienia głównej bohaterki.

No i wreszcie zamykająca ten tom opowieść wyjaśni nam, dlaczego nie warto zaglądać do pamiętnika dorastającej córki (o ile takową posiadacie oczywiście). Tu muszę przyznać, że historia nieco mnie rozczarowała, ponieważ podobny motyw spotykałem już na swojej drodze wielokrotnie i tym razem W. Maxwell Prince nie dołożył tutaj za wiele od siebie oraz czuć nie do końca wykorzystany przez autora potencjał. Opowieść ta na tle pozostałych z niniejszego tomu serii ”Ice Cream Man” jest stosunkowo banalna i chyba tylko samo jej zakończenie oraz ostateczne losy Mitcha – ojca wspomnianej nastolatki, może stanowić swoistą zagadkę. Ale raczej niezbyt trudną, bo można było się spodziewać jakiegoś powiązania z przewijającym się przez cały rozdział pamiętnikiem. Niemniej, zamknięcie tego tomu nie rzuciło mnie na kolana.

Tiny Lives” zawiera kilka stron materiałów dodatkowych. Jest to galeria okładek wariantowych oraz cztery strony tak zwanego ”zaplecza”, z którego na przykład dowiadujemy się, że w rozdziale palindromowym, Martin Morazzo i tak musiał rozrysować pełne dwadzieścia cztery strony komiksu, ponieważ nie dało się użyć komputerowych sztuczek, by pomieszać i odwrócić kadry na już gotowych planszach.

Czwarty tom serii ”Ice Cream Man” udowadnia kolejny raz, że mamy do czynienia z naprawdę wartościową i nietypową pozycją. Nie rzucił mnie na kolana tak samo jak chociażby odsłona trzecia, ale wciąż jaram się niesamowicie na myśl o tym, że za kilka miesięcy doczekam się kolejnego, piątego już tomu. Ze swojej strony oczywiście polecam.
    
"Ice Cream Man vol. 4: Tiny Lives" do kupienia w ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz