wtorek, 28 kwietnia 2020

Lazarus: X+66 (Greg Rucka i inni)

Niemal dokładnie trzy lata temu Greg Rucka ogłosił, że seria ”Lazarus” w USA uda się na wydawnicze wakacje, by dać możliwość Michaelowi Larkowi nieco odpocząć i nabrać sił. Ujawniono wówczas także, że czytelnicy dostaną jednak coś w zamian – miniserię przedstawiającą wydarzenia osadzone po piątym tomie cyklu, ale nie będące materiałem na szósty, tylko swoistym wstępem do niego. ”Lazarus: X+66, bo o tym projekcie mowa, miało składać się z sześciu numerów z których każdy skupi się na postaciach z drugiego planu świata wykreowanego przez Ruckę i Larka. I właśnie ten komiks niedawno trafił do sprzedaży w Polsce, dzięki wydawnictwu Taurus Media.

Ze względu na swoisty charakter niniejszej publikacji, nie będę zwyczajowo w jednym akapicie streszczał o co mniej więcej chodzi w fabule tomu, ponieważ poza czasem osadzenia oraz próbą jeszcze mocniejszego rozszerzenia świata, sześć zawartych w tym tomie opowieści nie ma ze sobą za wiele wspólnego. Zaczynamy od opowieści o Casey Solomon (ostatnio zaliczyła epizod w tomie piątym), która z rozkazu rodziny stawia się na selekcji do ekipy Szpad – najbardziej elitarnego oddziału w wojskach Carlyle. Problem w tym, że nie są to byle jakie ćwiczenia, a i pozostali kandydaci zgłaszali się na ochotników i nikomu nie podoba się to, iż kobieta obrała inną drogę. Opowieść ta nie wyrwała mnie z butów, czego oczekiwałbym po rozdziale otwierającym zbiór – ot, jest to dość typowa i niestety przewidywalna historia o pokonywaniu własnych słabości oraz parciu pod prąd, chociaż w dość ekstremalnych warunkach. Niemniej, widzieliśmy to już niejednokrotnie i twórcom nie udało się tutaj zbyt dorzucić czegoś, co mogłoby rozdział ten jakoś mocniej wyróżnić. To scenariuszowo solidna robota, lecz oklepana i ledwie poprawna, a cykl ”Lazarus” nie przyzwyczaił mnie jednak do czegoś więcej. Całe szczęście, reszta niniejszego tomu takiego zawodu już nie sprawiła.

Drugi rozdział skupia się na Joacquimie Morrayu, który odegrał dużą rolę w piątym tomie cyklu. Podobnie jak Forever Carlyle, także i on jest rozdarty względem tego, czego oczekuje od niego jego Rodzina. Tym razem jednak dowiadujemy się znacznie więcej o specyfice kultury o Morrayów, które sprawiają, iż jego wewnętrzne rozdarcie wydaje się jeszcze bardziej dramatyczne. Osobiście uważam, że spośród drugoplanowych postaci z serii, Joacquim był jedną ze zdecydowanie najciekawszych i cieszę się, iż udało się to podtrzymać. Jednocześnie nie dano nam jednoznacznych odpowiedzi, przez co nie sposób stwierdzić, jak mężczyzna zachowa się w kolejnych odsłonach cyklu. Wiele jednak wskazuje, iż los nie będzie dla niego łaskawy i nie ukrywam, że z niecierpliwością będę oczekiwać momentu, w którym Rucka ponownie wprowadzi go w nurt głównych wydarzeń.

Następnie skupiamy się na małżeństwie Joego i Bobbie Barrettów, których widzieliśmy na dłużej ostatnio w drugim tomie serii. Po tym, jak udało im się zostać wyniesionym z rangi Odpadu do Poddanego, ich życie zmieniło się nie do poznania. Czy jednak są szczęśliwi wiedząc, że luksusy jakich doświadczają, dostępne są tylko wybranym? Ta historia to coś, na co liczyłem od dłuższego czasu. Wiedzieliśmy bowiem doskonale jak wygląda hierarchia ludności w domenie Carlyle, lecz Rucka dotąd nie skupiał się za szczególnie na tamtejszej ”klasie średniej” od strony cywili i teraz zostało to zmienione. Znów nie jest wielkim zaskoczeniem to, co nam zaserwowano na łamach tego rozdziału, lecz tym razem pojawił się zalążek ciekawego wątku na kolejne odsłony i trzymam kciuki, by z czasem nie rozwiązano go na dwóch stronach.

Czwarty rozdział z kolei pokazuje nam, co słychać w Afryce. Po północnej jej części oprowadzają nas Łazarze rodzin Qasimi i Nkosi, których ostatnio widzieliśmy w tomie trzecim głównego cyklu. Tutaj Rucka i wspomagający go Eric Trautmann mieli spore pole do popisu, ponieważ oboje dotąd pojawili się dosłownie na paru stronach trzech zeszytów. Historia ich misji, w trakcie której oboje dostali rozkaz wzajemnej likwidacji, wydaje się być jedyną w tym tomie, która nie ma jakiegoś większego znaczenia w kontekście dalszych tomów, może za wyjątkiem pokazania, jak chwiejne są sojusze w trakcie wojny (no szok, są). Niemniej bohaterowie tego rozdziału wzbudzili moją ciekawość, więc ogólnie zostawiam tu plusika.

Wreszcie przechodzimy do rozdziału piątego, który skupia się na poznanej w piątym tomie, przebojowej dziennikarce Sere Cooper. Po tym, jak nadepnęła niewłaściwym osobom na odcisk, musi teraz prowadzić wywiady z celebrytami. Kłopoty jednak są jej domeną i przypadkiem wpada ona na trop czegoś, co może zatrząść w posadach zarówno domeną rodziny Carlyle jak i Hock. Tutaj Rucka chyba przypomniał sobie, że jak mało kto potrafi pisać komiksowe postacie kobiece, bo spisał się doskonale, a panna Cooper z miejsca awansowała do grona moich ulubionych spośród obsady tego cyklu.

Na koniec opowieść, która zostawiła mnie mocno zmieszanego. Tu twórcy skupiają się na Żmiju/Smoku – Łazarzu rodziny Vassalovka, który pod koniec piątego tomu przyszedł i zrobił srogą rozwałkę. Na łamach tamtego zeszytu pokazano nam go jako swoisty miks Terminatora z jaskiniowcem, teraz zaś dostajemy jego back-story. To jest okrutne i chore, lecz nie umiem pozbyć się wrażenia, że również… niepotrzebne. I nie umiem tego logicznie wytłumaczyć, po prostu cały czas mam wrażenie, że gdyby pozostawić go jako niepowstrzymany, dziki ludzki czołg i nie pokazywać, że dodatkowo jest jeszcze zdrowo porąbany, to wyszłoby to tej postaci na lepsze. Na plus jednak dam to, że rozdział ten jest nieco inaczej poprowadzony narracyjnie i przypomina bardziej baśń.

Zauważyliście pewnie, że słowem nie wspomniałem dotąd o rysunkach. Tu ciekawa rzecz – co prawda każdą ze wspomnianych opowieści rysuje kto inny, to jednak w pewnym sensie trudno się połapać. Każdy z artystów bowiem trzyma się stylistycznie możliwie jak najbliżej tego, co na łamach regularnej serii robi Michael Lark. Udzielają się tu między innymi Steve Liber (”The Fix”) czy Justin Greenwood (”Stumptown”), ale brakuje tych ich mocno charakterystycznych sznytów.

Lazarus: X+66 to pozycja, która z pewnością mocno ubogaca i tak już szeroki świat autorstwa Rucki i Larka. Może nie wszystkie rozdziały zaprezentowały poziom zbliżony do serii głównej, a i nad sensem istnienia jednego czy dwóch można się mocno zastanawiać. Niemniej to wciąż fajny komiks, który co prawda pozornie można sobie odpuścić, ale raczej niekoniecznie warto. Ten swoisty tom ”pięć i pół” może mieć z czasem kolosalne znaczenie.

"Lazarus: X+66" do kupienia w sklepie Best Comics (dawniej: Centrum Komiksu) oraz ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz