piątek, 10 kwietnia 2020

Alternatywka #3 - AWA Studios

"Alternatywka" to najmłodsza obecnie blogowa rubryka, na łamach której będę około raz w miesiącu pisać o komiksach z najmniejszych wydawnictw z USA.
Jakiś czas temu świat komiksików obiegła informacja o tym, że Axel Alonso i Bill Jemas – ludzie, którzy przez wiele lat trzęśli Marvelem w posadach – ponownie łączą siły i zakładają nowe wydawnictwo. Jego nazwa to AWA Inc., co jest skrótem od pierwszych liter słów ”artists”, ”writers” oraz ”artisans”. Szybko ogłoszono także, że wejście na komiksowy rynek ma nastąpić z mocnym impetem – nie jakiś tam jeden zeszycik i się zobaczy, tylko z miejsca cztery i to z całkiem fajnymi nazwiskami na pokładzie. To znaczy, pozornie. Ale o tym w dalszej części posta.

Smutny czas w jakim przyszło nam obecnie żyć, z pewnością trochę przeszkodził w wejściu AWA na rynek z takim impetem, jakiego oczekiwano. Osiemnastego marca do sprzedaży trafiły bowiem wszystkie cztery zapowiedziane przez debiutanta komiksy i… koronawirus zamknął interes na cholera wie jak długo, w związku z czym kwietniowe zapowiedzi AWA, które nadal wiszą na ich stronie internetowej, traktuję obecnie jako, no cóż, lekko nieaktualne. No dobra, przejdźmy jednak do tego czym w zasadzie ma być to wydawnictwo oraz, a jakże, pokręćmy nieco nosem. To znaczy oczywiście będę robić to ja.

No więc AWA Studios reklamuje się na swojej stronie Internetowej jako wydawnictwo, które ma oferować twórcom najlepsze możliwe warunki na rynku, aczkolwiek już w kolejnym zdaniu pada dość znamienite (tłumaczenie własne) ”stworzyliśmy AWA by zarabiać pieniądze, dobrze się bawić i służyć rynkowi komiksowemu”. Podana kolejność trochę mnie martwi, ale spoko – w końcu wydawanie komiksów to nie wolontariat, prawda? Oprócz tego dowiedzieliśmy się, że AWA ma zamiar wydawać zarówno komiksy autorskie, jak i te osadzone w jednym, superbohaterskim uniwersum, które zapoczątkuje miniseria ”The Resistance”. Przyznam się szczerze, że po takim opisie zasadniczo trudno jest mi określić zatem, czym AWA ma zamiar różnić się od takich wydawnictw jak Aftershock, Vault czy nawet… Aspen. Mgliste zapowiedzi o cudownych warunkach pracy dla twórców jakoś średnio przekonują, mając na uwadze, iż za wydawnictwem stoją jednak osoby związane latami z Marvelem, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, iż twórcy tam pracujący nie czują co moment oddechu edytora na szyi. Niemniej dałem się złapać na haczyk i gdy tylko w głowie narodził mi się pomysł na tę rubrykę, wiedziałem iż po coś z AWA sięgnę i ostatecznie padło na tytuł, który ma być tym swoistym koniem pociągowym debiutanta.

Do stworzenia ”The Resistance” oraz całego wspomnianego wcześniej, wydawniczego uniwersum, zatrudniono nie byle jakie nazwiska – J. Michael Straczynski i Mike Deodato Jr. I tu znów pokręcę nosem – obaj ci twórcy od jakiegoś czasu, moim skromnym zdaniem oczywiście, lecą jedynie na wypracowanym przez lata fejmie. Straczynski, który pod koniec ubiegłego wieku na rynek komiksowy zaliczył wejście smoka, od dłuższego czasu nie może zaliczyć nawet jednego, w pełni udanego projektu. Po odejściu z Marvela do DC zasłynął tym, że przejął serie z Supermanem i Wonder Woman, nie mając na nie żadnego pełnego pomysłu i dezerterując po paru miesiącach. Wrócił do Image, zapowiedział multum tytułów i na dzień dzisiejszy chyba tylko o jednym z nich można powiedzieć, że nie zawiódł (”Protectors Inc.”), zaś koszmarek pod tytułem ”Sidekick” to chyba najgorzej wydane pieniądze w moim życiu. Mike Deodato Jr. z kolei – i tu znów moje totalnie subiektywne odczucie – szczyt formy ma już kilka lat za sobą. Uwolnienie się z sideł Marvela ewidentnie mu pomogło, bo chociażby taki ”Berserker Unbound” wydany przez Dark Horse naprawdę nie wygląda źle, lecz jego prace nie wywołują już takiej radochy jak chociażby te z 2007 roku, gdy na pełnej… prędkości rozwalił mnie przy okazji ”Thunderbolts”. No ale znowu, dajmy im szansę i zajrzyjmy do środka ”The Resistance”. UWAGA: następny akapit jest mocno spoilerowi!
Komiks jest, co przykre, zaskakująco aktualny. Oto bowiem dostajemy świat pustoszony przez tajemniczy wirus. Niesamowicie łatwy do złapania, szybko zabijający i tak agresywny, iż najtęższe głowy zakładają, że w ciągu niespełna roku wybije ludzkość do zera. Nikt nie wie skąd się wziął i nikt też nie spodziewa się tego, że pewnego dnia po prostu znika. Sęk w tym, że pozostawia po sobie wyraźne zmiany z ludzkim genomie, przez które miliony ocalałych zyskują nadprzyrodzone moce. Bach, pierwszy zeszyt się kończy.

Co jest podstawowym zadaniem pierwszego zeszytu jakiejkolwiek serii? To proste – zainteresować czytelnika na tyle mocno, by chciał on sięgnąć po kolejne. Po przeczytaniu premierowej odsłony ”The Resistance” niestety totalnie nie czuję się zachęcony. Powodów jest kilka. Po pierwsze, trudno mi nie odnieść wrażenia, że Straczynski recyclinguje tu w pewnym sensie swój własny punkt wyjściowy na fabułę ”Rising Stars”, tylko w znacznie większej skali. Brakuje mi tu po prostu czegoś, co sprawiłoby iż po lekturze powiedziałbym ”no, tego jeszcze nie grali”. Po drugie, w zeszycie Straczynski postawił na tak mocne budowanie świata, że… ten komiks w zasadzie nie ma żadnego, głównego bohatera. Widzimy reakcje ludzkości na wspomnianego wcześniej wirusa, akcja skacze po najróżniejszych miejscach, przewija się masa postaci i tak na dobrą sprawę tylko dwie dostają dla siebie więcej niż dwie strony – niejaka Lisa Stramer, której zmarła siostra prawdopodobnie odegrała sporą rolę w zniknięciu wirusa i nowy prezydent USA, który bardziej lub mniej przypadkowo, kojarzy mi się mocno z Lexem Luthorem. Tylko że te dwa punkty zaczepienia jakoś mnie nie kupiły, a pierwszy z nich wydał się wrzucony jakby na siłę, żeby podsunąć pierwszą wskazówkę co do kwestii wirusa. Nie wiem, wydaje mi się, że zeszyt ten powinien dostać co najmniej 8-12 stron więcej, bo przypomina bardziej przedłużone preview do właściwej historii, niż faktyczny jej fundament. Ostatnie dwie strony zeszytu, prezentujące przegląd anonimowych postaci, które kiedyś tam, coś tam, być może będą znaczyć, ale w sumie nie wiadomo, to najlepszy przykład tego, o czym przed chwilą wspomniałem. Irytujące robi się to tym bardziej, gdy doczyta się jeszcze posłowie autorstwa Straczynskiego, który chwali Axela Alonso i w tej pięknej pieśni ku czci pana redaktora można wyłapać fragment (tłumaczenie własne i dość luźne) ”przez sześć lat naszej współpracy przy Spider-Manie, Axel nigdy nie wpierniczał mi się w robotę”. Pomijając już fakt, że powinien był to robić już dawniej (pamiętacie niesławne ”Sins Past” z serii o Pająku?), to tutaj po przeczytaniu skryptu nawet tym bardziej. W chwili obecnej nie mam żadnego powodu, by chcieć czekać na dalsze numery ”The Resistance”.

Rysunkowo jest… średnio. Są niezłe kadry, są też takie bardzo słabe, Deodato kolejny raz wplata znane twarze do swoich dzieł (jedna z postaci to wypisz-wymaluj Ed Harris, inna zaś mocno przypomina Harrisona Forda), Ale ogólnie da się oglądać. Mocno kręcę nosem za to na pracę kolorysty Franka Martina, aczkolwiek nie on pierwszy poległ w walce z rysunkami Deodato.

Sam zeszyt to taki standardzik wydawniczy mniejszego wydawcy w USA – komiksu nie wydrukowano po kosztach, w reklamach nie utoniemy, a za całość trzeba zapłacić cztery dolce. Sęk w tym, że ”The Resistance” ani trochę nie porwało. Nie oznacza to jednak, że skreślam AWA po tym nieudanym jak dla mnie debiucie. Po prostu teraz skieruję swój wzrok na tytuły autorskie, oczywiście gdy już sytuacja z koronawirusem na to nam pozwoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz