niedziela, 4 listopada 2018

Rat Queens #4: Najwyższe fantazje (Kurtis J. Wiebe/Owen Gieni)

Możecie mi wierzyć lub nie, ale często zastanawiałem się nad tym, dlaczego Non Stop Comics w zasadzie sięgnęło po ”Rat Queens”? Ani autorzy tego komiksu w Polsce nie byli dotąd znani, poziom opowieści niczego szczególnie nie urywał, a gdy wydawnictwo to formowało się i ogłaszało kolejne tytuły, na pewno znany był jego włodarzom dym i zamieszanie wokół tej właśnie serii. Ostatecznie jednak z jakiegoś powodu zdecydowano na publikację przygód Szczurzych Królowych, zaś rodzimy czytelnik niestety przynajmniej raz nieświadomie wyrzucił pieniądze w błoto. Oto bowiem instrukcja obsługi tomu czwartego: zanim zaczniecie go czytać, zdejmijcie z półki odsłonę trzecią i wyrzućcie do śmieci, a zawartość czym prędzej zapomnijcie. Kurtis J. Wiebe stwierdził bowiem, że historia ”Demony” była zbyt mroczna i w sumie kiepska, więc wraz z ”Najwyższymi fantazjami” zaczniemy udawać, że tamtej opowieści po prostu nie było.

Że co? Że przecież zapłaciliście za wcześniejszy tom i czujecie się teraz odrobinę oszukani. No sorry, taki mamy klimat.

No więc jak już wspomniałem, to wszystko co przeczytaliście w ”Demonach” po prostu nie miało miejsca. Kurtis J. Wiebe powraca zatem do wątków luźno zarysowanych w odsłonie drugiej, jednocześnie jednak zgodnie ze swoimi zapewnieniami stara się uczynić z ”Najwyższych fantazji” swoiste, nowe otwarcie dla Królowych. Łączy więc siły z kolejnym rysownikiem i już teraz mogę Was uspokoić. Owen Gieni jak dotąd nie poszedł siedzieć za pobicie żony jak Roc Upchurch, nie nabawił się podejrzanej kontuzji pleców jak Stjepan Sejic, ani też nie pokłócił się ze scenarzystą jak Tess Fowler i dzielnie tworzy kolejne zeszyty (w chwili gdy piszę te słowa zilustrował ich już dwanaście). Oznacza to, że będzie nam towarzyszyć także w odsłonach piątej i szóstej.

Po kolejnej suto zakrapianej imprezie, Królowe postanawiają zarobić nieco grosza. Palisada ostatnimi czasy stała się dość spokojnym miejscem, lecz znaczące uszczuplenie ilości poszukiwaczy przygód, a także szerzący się w mieście tajemniczy kult sprawiły, iż na brak zadań nie można liczyć. Dziewczyny łączą więc siły z Bragą i ruszają na kolejną misję, w trakcie której odkrywają istnienie… męskich wersji samych siebie. Konkretniej – amatorskiej grupy najemników, którą założył lekkomyślny brat Violet. Dodatkowo, w Palisadzie pojawiają się kolejni nowi poszukiwacze przygód i wydają się być podejrzanie kompetentni, a w tle czai się jeszcze kolejna duża misja, którą jest wyprawa po niezwykle rzadkie, białe winogrona.

Pisałem o tym już kiedyś na blogowym profilu na Facebooku i powtórzę to teraz tutaj – kompletnie nie rozumiem, dlaczego Kurtis J. Wiebe wypuścił omawiany tom ”Rat Queens” jako czwarty w kolejności, a nie postawił na sprawdzoną niejednokrotnie przy rebootach, nawet tych miękkich, jedynkę. W zastanej sytuacji bowiem tracą wszyscy – nowy czytelnik nie sięgnie po tom czwarty, bo skąd ma wiedzieć iż to nowe otwarcie? Stary czytelnik może poczuć się oszukany tym, jak lekkomyślnie twórcy podeszli do ciągłości fabularnej (zwłaszcza, że w komiksie nie ma ani słowa wyjaśnienia od autora scenariusza czy wydawcy). I nie ma to w zasadzie najmniejszego znaczenia, przynajmniej w moim przypadku, że autorzy faktycznie dali nam opowieść przystępną zarówno dla nowych jak i starych odbiorców, a sam poziom wyraźnie podniósł się z pułapu depresyjnej miernoty, w jaką wpadł poprzednim razem – komiks po prostu czyta się z pewnym niesmakiem.

Ale ok, zwalczmy te uprzedzenia wobec wątpliwej jakości praktyk wydawniczych i przyjrzyjmy się temu, co czwarty tom ”Rat Queens” oferuje. Jak przed chwilą wspomniałem, stosunkowo łatwo jest połapać się w meandrach fabuły i już po kilkunastu otwierających tom stronach wiemy co z kanonu wypadło, a co nie. Na pewno mocno rzuca się w oczy też to, że po wydawniczej przerwie Wiebe wrócił do pracy nieco bardziej świeży i do serii powróciły chociaż w pewnym stopniu radość i luz, które przykuwały uwagę w premierowej odsłonie. Nie jest to jednak coś tak naturalnie wprowadzonego, jak w pierwszym tomie ”Rat Queens”, ponieważ czytając bohatera dzisiejszego tekstu bardzo często odnosiłem wrażenie, iż twórca zbyt mocno stara się przyozdobić każdą stronę jakimś dowcipem bądź gagiem i w efekcie wychodzi mu festiwal bardziej lub mniej żenujących haseł. O ile faktycznie, pojawia się w komiksie kilka momentów, przy których autentycznie i szczerze się zaśmiałem, tak jednak na każdy z nich przypada pięć sytuacji równie zabawnych, co większość rodzimych, filmowych komedii. Brakuje tylko charakterystycznej perkusji w tle, która wskazuje nam miejsca, w których mamy się śmiać.

Nietrudno także zauważyć, że po wtopie, jaką był tom ”Demony”, tym razem Kurtis J. Wiebe nawet nie stara się jakoś szczególnie mocno i wyraźnie pogłębić charakterów swoich bohaterek. Ich back-story, które w drugiej i zwłaszcza trzeciej odsłonie cyklu było mozolnie rozwijane, tutaj ukazuje się jako drugo lub nawet i trzecioplanowe wątki (brat Violet, ojciec Hannah), w efekcie dostajemy na przykład małe kuriozum pod postaciami Dee i Bragi, na które Wiebe w ”Najwyższych fantazjach” nie ma w zasadzie żadnego konkretnego pomysłu. To, co jest najbardziej udane i najciekawsze w omawianym właśnie komiksie, to fajne wprowadzenie nowych postaci oraz powrót do mocnego przesiąknięcia komiksu klimatem znanym z sesji rpg. Fabuła jest zwięzła i obyło się bez większych dziur, lecz niestety Wiebe podchodzi do tematu bardzo zachowawczo i tak mocno stara się nie powielać własnych błędów z wcześniejszych odsłon, że w efekcie dostajemy komiks zwyczajnie poprawny, który raczej nie sprawi, iż mocniej komuś zabije serce.

Owen Gieni, który nie tylko rysuje ale i koloruje całość ”Najwyższych fantazji”. Jako rysownik ma on stosunkowo nieduże doświadczenie, lecz nie można powiedzieć, że to nowicjusz. Artysta ten ma na koncie chociażby rysunki ”Avengelyne” Roba Liefelda z 2010 roku, a także udzielał się przy kilku webkomiksach. Sprawia on bardzo pozytywne wrażenie, ponieważ wyraźnie jest on warsztatowo lepszy od Tess Fowler, a także nie podchodził do swoich obowiązków z takim dystansem jak Stjepan Sejic. Sprawnie nawiązuje on swoimi rysunkami do stylu Roca Upchurcha, lecz zarazem nie boi się pokazywać własnych umiejętności, które ewidentnie ma spore. Momentami tylko narzekać można na to, że Gieni nie umiał się zdecydować jak rysować Violet, której kształt twarzy zmienia się kilkukrotnie na przestrzeni komiksu. Niemniej komiks przeglądało się bardzo dobrze, a kolorystycznie również nie można się do niczego przyczepić.

Czwarty tom ”Rat Queens” to komiks… poprawny. Po prostu. Nie zwala z nóg niesamowitą fabułą, nie rzuca na kolana wybitnymi rysunkami. Ale i nie kłuje w oczy, o ile oczywiście przełknięta zostanie gorzka pigułka związana ze zmianami w kanonie Szczurzych Królowych. To jeden z tych komiksów, które lekko i bez problemu wchodzą do głowy, ale za to błyskawicznie też ją opuszczają. I chociaż z pewnością wśród wielu z Was znajdą się osoby, które odbiorą komiks ten znacznie bardziej pozytywnie niż ja, to jednak wciąż uważam, że obecność tej serii w katalogu wydawniczym Non Stop Comics to nieporozumienie. Jest wiele komiksów o komediowym charakterze, które stoją na przyzwoitym poziomie i ich twórcy nie robią czytelników w wała, jak niestety uczynił to Wiebe.
     
----------------------------------------------------------------------------
      
"Rat Queens #4: Najwyższe fantazje" do kupienia w sklepie Non Stop Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz