O tym jak powstawało wydawnictwo Image Comics powiedziano już wiele, ale jeśli nie kojarzycie tej historii, to możecie skrótowo przeczytać o niej TUTAJ. Ostatnio jednak pojawiła się ciekawa rozmowa z Tomem DeFalco - byłym redaktorem naczelnym wydawnictwa Marvel, który działał właśnie w czasach buntu Todda McFarlane'a i spółki. Przedstawił on swoje spojrzenie na owe wydarzenia i najciekawsze fragmenty tej rozmowy znajdziecie poniżej.
DeFalco podkreślił, że gdy zaczynał prace jako redaktor naczelny, kwestia skomplikowania przepisów dotyczących praw autorskich była dla niego w zasadzie nieznana i z przerażeniem odkrywał jej detale. Podał on przykład Supermana, który wedle przepisów, teoretycznie aż do roku 1976 nie był w żaden sposób własnością DC Comics. Wtedy właśnie pojawiły się odpowiednie przepisy, które unormowały sytuację i sprawiły, że chociaż twórcy mogli spokojnie publikować komiksy z zachowaniem praw do swoich dzieł, to jednak nie u największych wydawców, którzy zaczęli zastrzegać sobie wszelkie prawa do debiutujących postaci, by w przyszłości uniknąć potencjalnych spraw sądowych. Marvel co prawda utworzył imprint Epic, gdzie twórcy zachowywali prawa autorskie do danych serii, lecz nie mogli decydować o tym, jak ich rzeczy będą publikowane.
Na początku lat dziewięćdziesiątych DeFalco wyczuł, że rynek łaknie kolejnego tytułu ze Spider-Manem. Zadzwonił do edytora pajęczych tytułów i kazał mu stworzyć nową serię, nieważne jak i nieważne od kogo. Wówczas zgłosił się McFarlane, który już aspirował do miana komiksowej supergwiazdy. DeFalco wiedział, że jeśli seria Todda okaże się sukcesem, to zyska on taki status, iż może zechcieć on odejść z Marvela. To nic dziwnego jednak, tylko normalna kolej rzeczy - kolejne nazwiska się promują i odchodzą tam, gdzie znajdą lepsze pieniądze lub wyzwania. Redaktor jednak nie przeczuwał, że w ciągu kilkunastu miesięcy nie tylko McFarlane, ale i kilku innych twórców zyska bardzo mocny status, zawiążą swego rodzaju sojusz i zdecydują się spróbować postawić wydawcę pod ścianą. DeFalco podkreśla jednak, iż od początku nie było mowy o tym, by żądania twórców były spełnione i dla Marvela jasnym było, że odejdą. Problemem nie był sam fakt ich odejścia, lecz to, co stanowi sól wydawnictwa, a więc potencjalny odpływ pieniędzy. Faktycznie tak się stało - w pierwszym roku po odejściu buntowników, wydawnictwu ledwo spiął się budżet.
DeFalco podkreśla jednak, że o ile powstanie wydawnictwa Image i jego funkcjonowanie na określonych zasadach to jak najbardziej sukces, tak naprawdę trudno było oczekiwać tego, że w jakikolwiek sposób zmieni to strukturalnie zasady panujące w Marvelu czy DC. Gdy redaktor udawał się na spotkanie z Toddem McFarlane i resztą, towarzyszył mu ówczesny prezydent Marvela - Terry Stewart. DeFalco nie wiedział, że jego towarzysz tak naprawdę jedzie na miejsce tylko po to, by podziękować twórcom za współpracę i życzyć im powodzenia w Image, a wszystko po to, by dobrze wypaść w mediach, a także nie zrażać do siebie poszczególnych twórców. Dało to świetne efekty, ponieważ już kilka lat później Jim Lee czy Rob Liefeld wrócili na moment do Marvela.
Na koniec DeFalco przyznał, że nikt w Marvelu nie spodziewał się, iż Image przetrwa więcej, niż parę lat. Tymczasem lada chwila wydawnictwu strzelą trzy dekady i były redaktor Marvela chyli czoła przed konkurentem. Jako największą zaletę ruchu Todda McFarlane'a i spółki uważa on to, że faktycznie sporo zmienili oni w podejściu niektórych wydawców do tytułów autorskich oraz niezależnych i teraz znacznie łatwiej jest osiągnąć naprawdę niezłe zarobki wyłącznie na własnej pracy.