poniedziałek, 11 stycznia 2021

Sexcastle (Kyle Starks)

Kyle Starks to jeden z tych komiksowych twórców, których prace teoretycznie łatwo można niesprawiedliwie zaszufladkować i z tego powodu ominąć kawałek świetnej lektury. Twórca ten bowiem przez dłuższy czas oraz z powodzeniem pracował nad znaną także i w naszym kraju, komiksową wersją przygód ”Ricka i Morty’ego” i przyznacie chyba, że z taką łatką trudno zerwać, nawet jeśli wydawnictwo Oni Press zatrudnia kogoś już mającego za sobą stosunkowo głośny tytuł. Nie ukrywam, że gdy swego czasu wydawnictwo Image zapowiadało publikację cyklu ”Rock Candy Mountain”, nazwa ”Sexcastle” nawet nie majaczyła nigdzie w odmętach mojego umysłu, ale za to potrafiłem skojarzyć Starksa właśnie z licencyjnym tytułem powiązanym ze znanym serialem animowanym. Ale szansę dałem i nie tylko nijak się nie zawiodłem, lecz także po przeczytaniu opowieści o mitycznym raju dla włóczęg, zdecydowałem się także sięgnąć po tytuł opisywany jako hołd dla kina akcji z lat osiemdziesiątych. Co warte zaznaczenia, ”Sexcastle” to także komiksowy debiut wspominanego autora.

Shane Sexcastle był kiedyś kimś. Pracował jako zabójca i był w tym fachu zdecydowanie najlepszy ze wszystkich. Jednakże pewnego dnia uznał, że ma już dość zabijania i czas wrócić w rodzinne strony oraz zająć się czymś znacznie spokojniejszym. Gdy jednak całe życie ma się naznaczone krwią, nie jest łatwo zejść z tej ścieżki. Shane staje w obronie bezbronnej kwiaciarki, przez co zwraca na siebie uwagę lokalnego mafioza i konfrontacja tych dwóch jegomości zdaje się być nieunikniona. Czy Sexcastle przeżyje i znajdzie spokój, którego tak mocno pragnie?

Kojarzycie pewnie nieśmiertelne klasyki kina akcji z lat osiemdziesiątych? Zwłaszcza te niskobudżetowe, które na tony emitowane są na kanałach telewizyjnych pokroju Puls? Minimalna fabuła, drewniane aktorstwo, fatalny scenariusz, komiczne dialogi oraz mnóstwo, ale to mnóstwo wybuchów, krwi, strzelania oraz niczym nieskrępowanej zabawy. Chociaż czasy te dały nam kilka nieśmiertelnych klasyków pokroju ”Szklanej Pułapki” czy ”Ucieczki z Nowego Jorku”, to jednak na każdy taki film przypadało po kilka, jeśli nie kilkadziesiąt obrazów z cyklu ”tak złe, że aż dobre” i żeby daleko nie szukać, wymienię moje ukochane ”Commando” z Arnoldem, gdzie stężenie beznadziejnych one-linerów przekracza wszystkie dopuszczalne normy i mógłbym ten film oglądać w kółko. Sięgając po ”Sexcastle” zastanawiałem się, czy Starks pójdzie w kierunku hołdy dla tych bardziej czy też tych mniej broniących się dziś produkcji, aczkolwiek obie strony wydawały mi się ogromnym złożem doskonałych pomysłów. Twórca postanowił pokazać swoją miłość bardziej dla kiczowatości kina akcji z tamtego okresu, lecz jednak zaskoczył po wielokroć, ponieważ tak przegiętego (w pozytywnym znaczeniu) komiksu się nijak nie spodziewałem.

Starks bowiem już od samego początku swojego komiksu jasno daje nam do zrozumienia, że na łamach ”Sexcastle” jedyne co go może ograniczać, to jego własna wyobraźnia. Przy czym jakoś szczególnie tego nie robi. Mamy tu więc wszystko, czego po hołdzie dla kina akcji z tamtych lat można oczekiwać, ale w natężeniu tak dużym, że jeszcze nie zdążycie skończyć kiwać z uznaniem głową dla jednego odwołania, a już dostaniecie czterema kolejnymi. Starks jednak nie tylko odhacza kolejne rzeczy, które powinny na łamach jego komiksu się pojawić, lecz także bezceremonialnie podkręca absurdalność poszczególnych schematów. Nie powinno się dziwić nikogo, że Shane Sexcastle na uliczkach małego, teoretycznie spokojnego miasteczka musi mierzyć się z ninjami czy jegomościami uzbrojonymi lepiej niż niejedna armia, a przy tym tak mocno ocieka zajebistością, że odbijanie rakiet balistycznych przy pomocy katany to praktycznie coś jak poranny jogging.

Tak, serio jest tu taka sekwencja :) Sorki, za małego spoilera. Bardziej rozbawiła mnie chyba tylko równie specyficzna scena miłosna z udziałem Shane’a. Kocham ten komiks właśnie dzięki fragmentom takim, jak oba te przed chwilą przytoczone.

Sexcastle” to jednak również pozycja bardzo mocno nakierunkowania na jasno określonego, dość specyficznego odbiorcę. Jeśli z jakiegoś powodu nie jesteście fanami filmów, do których nawiązuje Starks, to komiks raczej Was nie pochłonie, a wręcz może odrzucić pokaźnym nagromadzeniem głupotek. Nasuwa mi się tu od razu skojarzenie z ”Die” Kierona Gillena, które czyta się co najmniej dwa razy lepiej w momencie, gdy ogarnia się choćby i w najmniejszym stopniu zasady papierowych gier RPG.

No i oczywiście ważna jest kwestia warstwy graficznej. Jeśli czytacie tego bloga od jakiegoś czasu, to wiecie pewnie, że dla mnie rysunki często są sprawą drugorzędną, jeśli fabuła odpowiednio ”zagryzie”, co w przypadku ”Sexcastle” oczywiście szybko miało miejsce. Jest to jednak oczywiste, że wiele osób ma dokładnie na odwrót, a Kyle Starks dysponuje akurat stylem z pewnością niecodziennym oraz nieoczywistym. Na kartach niniejszej pozycji dominuje przesada oraz przerysowanie ubrane w mocno kreskówkowy styl i jestem przekonany, że nie do każdego takie rysunki przemówią.

Z tego co widzę, ”Sexcastle” jest chwilowo niedostępne w sklepie ATOM Comics, lecz zdecydowanie warto podpytać chłopaków, czy nie mają jakiegoś alternatywnego źródła. Komiksowy debiut Kyle’a Starksa to jedna z tych rzeczy, z którymi zdecydowanie warto się zapoznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz