Blogowe rubryki i nie tylko

czwartek, 12 września 2019

Z archiwum Image #68 - Wildguard: Casting Call

Mamy rok 2003. Internet coraz mocniej zadomawia się w domach zwykłych, szarych ludzi na całym świecie. U nas co prawda były to chyba jeszcze czasy, gdy wystarczyło jedno połączenie na telefon  stacjonarny, by film pobierany przez cały dzień się nie ściągnął. Tymczasem w USA sieć WWW zdobyła już większe uznanie i szybko połapano się, że można to narzędzie świetnie wykorzystać. Jak grzyby po deszczu wyrastały nowe strony internetowe, samo Image Comics już wtedy miało swój portal już od jakiegoś czasu, a i twórcy dostrzegli już pewien potencjał idący z Internetu. Todd Nauck, który wówczas miał już za sobą przygodę między innymi z ”Young Justice” z DC Comics i był rozpoznawalnym nazwiskiem na rynku komiksowym, jak wielu innych kolegów po fachu spróbował swoich sił w Image Comics. Tylko, że trochę inaczej. Zaproponował bowiem czytelnikom, którego finał będzie zależny od wyników głosowania w sieci.

I tak przechodzimy do miniserii ”Wildguard: Casting Call”. Opowiada ona o superbohaterskim realisty show. Tytułowa grupa to znani i lubiani superherosi, których działalność została mocno powiązana z mediami. Można wręcz powiedzieć, że należą wręcz do koncernów medialnych. I właśnie zadecydowano, że czas najwyższy rozszerzyć skład o siódmego bohatera lub bohaterkę. Jak wybrać najlepszego kandydata? Urządzić wielki, telewizyjny show, w ramach którego ponad pół tysiąca początkujących trykociarzy musi pokazać się z jak najlepszej strony. Wygrany może być tylko jeden, a kto nim będzie, mieli zadecydować czytelnicy głosując na odpowiedniej stronie internetowej.

Niestety dziś nie jestem w stanie zdradzić Wam ani kto wygrał owe głosowanie, ani nawet jak Nauck to dokładnie ogarnął, ponieważ z tego co zauważyłem, miniseria publikowana była bez żadnych opóźnień (dacie wiarę?), a samo słowo ”deadline” pada co prawda w posłowiu, ale bez konkretnego terminu. Zakładam zatem, że aby wszystko miało ręce i nogi, po około trzecim numerze Nauck musiał już mieć wyniki.
Przyjrzyjmy się jednak samej historii. Tutaj trudno nie mieć pewnego wrażenia, że Nauck wybrał sobie spośród masy zaprezentowanych bohaterów swoich własnych faworytów, co jest zresztą całkowicie zrozumiałe. Widać to chociażby na przykładzie tego, że najwięcej ”czasu antenowego” w pierwszym zeszycie dostaje niejaka Ignacia i z okładek kolejnych numerów wywnioskować idzie, że jest ona główną bohaterką do samego końca. Oczywiście nie znaczy, że to ona wygrała, ale z pewnością przyznacie, że dało jej to pewną przewagę. Zwłaszcza, że Ignacia to taka zagubiona duszyczka, której aż się współczuje w tych paru scenach. Przypadek? NIE SONDZEM.

Niemniej moim zdaniem głównym problemem ”Wildguard: Casting Call” jest chaos, który panuje w premierowym zeszycie miniserii. Oprócz tych dwóch-trzech scen z Ignacią, dostajemy totalną rozwałkę przepełnioną masą postaci, które czasem są wymienione z pseudonimu, czasem po prostu są żeby zebrać łomot. Być może część z nich jest w stanie zapaść w pamięci czytelnika, lecz raczej za design stroju niż zaprezentowanie ich charakteru oraz osobowości. Zresztą nawet na okładce, a posiadam wariant B, Nauck narysował ponad 30 bohaterów i konia z rzędem temu, kto zapamiętałby chociaż 1/3 z nich po przeczytaniu zeszytu.

Aczkolwiek muszę powiedzieć uczciwie, że Nauck, który nie tylko napisał ale i narysował ”Wildguard: Casting Call”, wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze. To nie jest jeden z tych zeszytów, po których czuć jeszcze wpływy lat dziewięćdziesiątych. Nauck poszedł w kreskówkowość, która żywo przywołuje w pamięci początkowe numery serii ”Invincible”. Nic dziwnego, że później twórca ten udzielał się między innymi w ”Invincible Universe”. Kolorysta dorzucił od siebie mocno jaskrawe barwy i efekt w mojej ocenie prezentuje się naprawdę dobrze.

W 2005 roku miniseria ta doczekała się wydania zbiorczego, zaś sama marka ”Wildguard” doczekała się trzech kontynuacji. Jednakże łącznie mają one całe sześć zeszytów, więc cały żywot owej grupy stworzonej przez Naucka do najdłuższych nie należał. Ale za sam pomysł i jego wykonanie należy się dobre słowo, co też niniejszym w dużej mierze uczyniłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz